Boleń nietypowo

Bardzo dobrze pamiętam początki swojej wielkiej przygody ze spinningiem. Były to lata 1972 – 73 a ja, jako kilkunastoletni chłopak, uganiałem się za okoniami, szczupakami i sandaczami nad największą polską rzeką – Wisłą. Ze wszystkimi wymienionymi drapieżnikami radziłem sobie całkiem nieźle. Był jednak jeden, wtedy bardzo tajemniczy,  którego zupełnie nie mogłem rozgryźć - boleń.

Ryb było wtedy w rzece bardzo dużo. Teraz, patrząc wstecz wiem to na pewno. Miliony uklei i płoci, leszcze jak łopaty, opasłe okonie i sandacze, wielkie szczupaki i sumy! Okazy tych gatunków łowili przy mnie starsi wędkarze, podpatrując których starałem się jak najwięcej nauczyć. Najbardziej spektakularnie ze wszystkich drapieżników dawały o sobie jednak znać bolenie. W miesiącach intensywnego żerowania letniego  wyglądało to wręcz jak wspaniały -

balet na wodzie!

 Jestem pewien, że gdyby Pan Tshajkowsky obserwował żerowanie boleni – z pewnością namówiłby Biegiczewa i Gelcera do zmiany libretta swojego baletu! Zamiast „Jeziora Łabędzi” byłaby więc „Rzeka Boleni” … brzmi nieźle co?

Te wybuchy, gejzery wody i uciekające w popłochu ukleje! Wspaniały widok cieszący oko wędkarza i doskonale motywujący do wysiłku. Jest ryba – trzeba ją złowić! Teraz znamy na to wiele sposobów. Temat jest, można powiedzieć, rozpracowany od początku pyska do końca płetwy ogonowej naszego „tarpona dla niezamożnych”. Kiedyś jednak sprawa była nieporównywalnie trudniejsza. Wiele razy zaciskałem zęby z wściekłości, obserwując szaleńcze ataki drapieżników wokół mnie. Niestety nie potrafiłem ich złowić a to, że nikt tego nie potrafił nie było zbyt wielkim pocieszeniem … Ówczesna literatura wędkarska nie była niestety w tej kwestii zbyt pomocna.  Zamiast dobrych rad, znaleźć tam można było wiele zwykłych bzdur. Internetu oczywiście nie było. Każdą informację należało więc sprawdzić osobiście. Wśród wędkarzy pokutowało przeświadczenie, że boleń to ryba, którą nie sposób łowić planowo i powtarzalnie. Owszem – trafia się ale przypadkowo i nikt nie wie właściwie dlaczego wzięła tę czy tamtą przynętę. Dużo później dowiedziałem się, że już wtedy byli wędkarze skutecznie polujący na wielkie bolenie. Łowili oni wyłącznie na własnoręcznie zrobione, ciężkie wahadłówki. Najskuteczniejsze były te zrobione z trzonków starych, srebrnych łyżek … Skrywali oni jednak swoje tajemnice bardzo skrupulatnie. Jaka szkoda, że nie spotkałem wtedy żadnego z tych mistrzów!   Swojego pierwszego bolenia złowiłem właściwie przypadkowo. Polowałem na szczupaki w niewielkim porcie rzecznym, pomiędzy zacumowanymi żaglówkami. Przynętą była niewielka, wąska wahadłówka zawieszona oczywiście na końcu metalowego przyponu. Ryba była niewielka – ot może 1,5kg ale byłem z niej strasznie dumny choć wiedziałem, że to przypadek. Kolejne bolenie musiałem już solidnie wypracować.

Mój pierwszy boleń!

Niestety nie było to łatwe! Bolenie chlapały się dookoła a ja próbowałem któregoś oszukać przy pomocy jednej z kilku wahadłówek i obrotówek jakie wtedy miałem w skromnym pudełku. Musiałem sam zweryfikować kilka legend, które krążyły na temat bolenia. Po pierwsze – boleń boi się koloru czerwonego! Nie było więc mowy o żadnym czerwonym dodatku na przynęcie. Poza tym oczywiście jest sprytny i niezwykle przebiegły i na dodatek złośliwy. Uwielbia drwić sobie z wędkarzy uganiając się za drobnicą tuż pod ich nogami. Prześcigano się wprost w opowiadaniu historii mających potwierdzić przebiegłość tego drapieżnika. Chyba najgłupsza, ale też może najśmieszniejsza z nich, opowiadała o wędkarzu, który odkrył na nie „sposób”. Bolenie nie brały ponieważ oczywiście dobrze wiedziały, że na brzegu czai się osobnik, który marzy aby któregoś z nich zapakować do siatki. Kolega wymyślił więc sztuczkę, która miała na celu oszukanie sprytnych drapieżników i przekonanie ich, że oto po wielu rzutach bez brania wędkarz poddał się i odchodzi do domu. Jak to zrobić? Wiadomo, że boleń ma świetny wzrok i widzi wszystko nawet daleko na brzegu rzeki!  Otóż wędkarz przekładał swój plecak z pleców na brzuch i tak udawał że już nie łowi tylko idzie do domu … i oczywiście wtedy zaczynały się brania! Uwierzycie, że wielu powtarzało tę historię jako prawdziwą?

A dzisiaj …?

W naszych czasach wszystko jest łatwiejsze!

Jak to się stało że łowienie boleni nie jest już ani tajemnicze ani trudne? Cóż – świetny sprzęt – silne, dynamiczne wędziska, kołowrotki z perfekcyjnym hamulcem, ultramocne żyłki i plecionki oraz przynęty, którym drapieżnikowi po prostu trudno się oprzeć! Największy jednak wpływ na zdecydowaną poprawę skuteczności łowców boleni miał internet! Niczym nie ograniczony, błyskawiczny i darmowy przepływ informacji w sieci. Wszystkie mity i legendy zostały błyskawicznie skonfrontowane z rzeczywistością i zweryfikowane. Prawdziwi fachowcy zostali wyłonieni w drodze naturalnej eliminacji „opowiadaczy – ściemniaczy”. Wiadomo – każdy chce dorównać mistrzowi a może nawet go przeskoczyć! Tak rodzą się nowe pomysły, nowe tricki, nowe przynęty i nowi mistrzowie. Cierpią na tym jedynie bolenie. W wielu miejscach populacja tych drapieżników nie wyginęła jedynie dlatego, że ich mięso delikatnie mówiąc nie jest najwyższej klasy …

Nie uważam się za mistrza w połowie boleni. Nie odważę się więc pouczać czytelników w kwestiach taktyki połowu tych drapieżników. Jako producent przynęt, niejako z zawodowego obowiązku ale też z wielkim zainteresowaniem obserwuję jednak to co się dzieje na rynku wędkarskim w tej materii. To niezmiernie ciekawe jak wędkarze korzystając z możliwości nowoczesnego sprzętu i własnej inwencji wspartej nieograniczonym przepływem informacji  w sieci, łamią kolejne tabu i odkrywają nowe sposoby na przechytrzenie naszego słodkowodnego tarpona. Najciekawsze są jednak wnioski wynikające z konfrontacji podobnych obserwacji dotyczących różnych krajów . Wiadomo – my na wschodzie Europy od dawna łowiliśmy bolenie. Tu wymyślono podstawy techniki połowu i najskuteczniejsze przynęty na bolenie. W krajach takich jak Holandia, Belgia, Francja i w sporej części Niemiec bolenie celowo łowi się praktycznie od niedawna – raptem od kilku lat! Naturalny zasięg występowania tego gatunku w Europie obejmował obszar na wschód od Renu, na północ od Dunaju i na zachód od łańcucha gór Ural.  Działalność człowieka zmieniła to jednak w sposób istotny. Już przed II Wojną Światową rozpoczęto prace mające na celu zbudowanie sieci dróg wodnych w Europie ale dopiero od końca XX wieku  istnieje możliwość przepłynięcia łódką z Suliny nad Morzem Czarnym do Rotterdamu nad Morzem Północnym!

Szlak wodny łączący Sulinę nad Morzem Czarnym i Rotterdam nad Morze Północnym

Trasa ta, zwana transeuropejską drogą wodną, liczy prawie 4000 km, prowadzi przez wody Dunaju, Menu i Renu i łączy bezpośrednio osiem krajów. Ten gigantyczny szlak wodny ma spore znaczenie gospodarcze i turystyczne. Dla nas jednak istotne jest to, że oprócz statków, swobodnie mogą przemieszczać się nim również ryby.

Tą drogą – ze zlewni Dunaju - bolenie (i sumy) zawędrowały do dorzecza Renu w zachodnich i południowych Niemczech, Szwajcarii, Słowenii, Chorwacji, Belgii oraz Holandii. Pokonując mozolnie kolejne śluzy, których na drodze jest kilkadziesiąt, zadomowiły się tam na dobre i od kilkunastu lat są z powodzeniem łowione przez miejscowych wędkarzy.  Populacja tych drapieżników w dorzeczu Renu jest całkiem silna, a ponieważ nikomu nie przychodzi do głowy ich zabijanie, kwestią czasu są moim zdaniem zgłoszenia okazów o długości powyżej metra.

Tak więc areał połowu bolenia zwiększył się znacznie w Europie. Oprócz wspomnianych wyżej wód zlewni Renu i Menu łowi się go również w wielu wodach Szwecji, Finlandii i Norwegii.

Dla większości wędkarzy w tych krajach boleń jest gatunkiem całkiem nowym. Swoją wiedzę na temat tego drapieżnika budują oni głównie na bazie własnych obserwacji. Interent pozwala na błyskawiczną wymianę doświadczeń i obserwacji. W efekcie odkrywamy wspólnie - 

„nowe-stare” techniki połowu i przynęty.

Boleń nie jest aż tak płochliwy jak głoszą legendy. Potrafi gonić ukleje dosłownie pod nogami wędkarza. Najczęściej jednak żeruje daleko od brzegu i to była kiedyś  podstawowa trudność w jego połowie. Trzeba bowiem w takiej sytuacji daleko rzucić niewielką przynętą. Dawno temu radziliśmy sobie z tym problemem używając małych i ciężkich wahadłówek lub pilkerów albo po prostu własnoręcznie robionych ołowianek. Teraz mamy do wyboru całą kolekcję ciężkich woblerów imitujących do złudzenia ukleje, którymi można rzucić 40 – 50 metrów.

Nowoczesne woblery do połowu boleni do złudzenia przypominają ukleje (fot Bela Lukacsi)

Są one bardzo ciężkie, więc aby utrzymać je przy powierzchni, należy zwijać linkę bardzo szybko a szczytówkę wędziska trzymać wysoko w pionie. Wystarczy jednak zwijać linkę wolniej albo po prostu jigować takim woblerem aby obławiać skutecznie również głębsze warstwy wody.

Na dalekosiężne woblery złowiono już wiele okazów bolenia! (fot. Waldemar Ptak)

Oprócz woblerów ze sterem do dyspozycji mamy bezsterowe, które latają jeszcze dalej a specyficzne wyważenie pozwala prezentować je tuż pod powierzchnią nawet bez konieczności szybkiego tempa prowadzenia. Typowym przykładem może tu być wobler Salmo Wave, którym można rzucić nawet 70m i praktycznie nie da się nim łowić źle. Wolno czy szybko, jednostajnie czy z przerwami – wobler ten znakomicie wabi bolenie w strefie przypowierzchniowej.

Bezsterowy Salmo Wave to bardzo skuteczna broń dla miłośników połowu bolenia. (fot. Dariusz Mrongas)

Nie od dziś wiadomo, że boleń żeruje najczęściej właśnie w tej strefie. Bardzo szybko więc zaadaptowano do połowu tego drapieżnika wszystkie właściwie znane przynęty powierzchniowe – wake-baity, poppery, stickbaity, crawlery czy przynęty turbinkowe. Łowienie z powierzchni – właściwie dowolnego gatunku ryb – należy bez wątpienia do najbardziej ekscytujących przeżyć wędkarskich. Ataki połączone często z gejzerami wody na długo pozostają w pamięci wędkarza. Mam wrażenie, że mimo to wciąż wielu kolegów nie docenia tej metody w połowie boleni. Tymczasem z mojego doświadczenia wynika, że jest ona dużo prostsza a często równocześnie bardziej skuteczna od innych! Boleń żerujący na powierzchni nie jest tak wybredny ani w stosunku do zastosowanego sprzętu (linka, przypon stalowy, duża agrafka) ani techniki prezentacji przynęty. Często wystarczy po prostu szybko i z hałasem przeciąć przynętą tor obserwacji drapieżnika.

Przynęty turbinkowe doskonale nadają się do głośniej prezentacji na powierzchni. 

Dodatkowo okazało się, że łowienie bolenia z powierzchni jest dość skuteczne nawet w wodach stojących – jeziorach, starorzeczach czy zbiornikach zaporowych. Każdy, kto próbował łowić tę rybę w takich miejscach wie, że nie jest to prosta prawa. Mimo, że widać ich ponawiające się ataki na drobnicę w zdecydowanej większości przypadków wśród miejscowych wędkarzy istnieje wręcz opinia, że ryby te są nie do złowienia. Tymczasem często kluczem do sukcesu jest po prostu zwabienie ryby w okolice przynęty. W wodzie stojącej drapieżniki te żerują w toni i nie mają zwykle ściśle określonych tras polowania. Do obłowienia jest więc duży obszar wody. Żeby zaatakować przynętę prowadzoną pod powierzchnią, nawet tuż pod nią, boleń musi ją zobaczyć. Tymczasem coś, co robi falę na powierzchni a jeszcze lepiej nieco hałasu, wabi go z dużo większej odległości! Niewielki popper, prop-bait albo mały wake-bait, generujący z daleka widoczną na powierzchni falę, mogą niespodziewanie rozwiązać problem!

Niewielki wakebait (Salmo Lil'Bug) potrafi skusić do ataku nawet sprytne, jeziorowe bolenie. (fot Piotr Piskorski)

A tak w ogóle jaki powinien być idealny wobler na bolenie? Naturalnym wyborem jest oczywiście możliwie wierna imitacja uklei – najczęstszej ofiary tego drapieżnika. Zwykle uważa się więc, że dobry wobler boleniowy musi mieć długość 6 – 9cm, być wąski i smukły i powinien charakteryzować się bardzo delikatną, niemal niewidoczną akcją. Kolor, oczywiście srebrno - szaro – biały! Setki zdjęć tych drapieżników, złowionych nie tylko w Europie zachodniej na bardzo agresywnie pracujące, często zaopatrzone w grzechotkę crankbaity w przeróżnych, dalekich od stonowanych kolorach, które dostaję od wędkarzy świadczą, że nie jest to „jedyna prawda”. 

W dużej rzece ważniejsze od dokładnego imitowania pokarmu jest zwrócenie uwagi drapieżnika. (fot. Dick Van Hattem)

Po raz kolejny okazuje się, że najważniejszym warunkiem sukcesu jest zwrócenie uwagi drapieżnika. Silny prąd dużej rzeki i jej mało przejrzysta woda, wymuszają zastosowanie przynęt generujących mocne wibracje, większych i bardziej kolorowych. Kolorami warto pobawić się również na krawędziach dnia i nocy. Strzałem w dziesiątkę okazać się mogą zestawy kolorów, które w pełnym słońcu zupełnie nie działają – fluo żółć, zieleń, pomarańcz albo aktywne w świetle UV.

Przy słabym oświetleniu warto spróbować przynęt w kolorach aktywnych w świetle UV.  (fot. Dick Van Hattem)

Czy są w ogóle przynęty, na których bolenia nie da się złowić? Obawiam się, że nie! Drapieżnik wiedziony nieodpartym instynktem myśliwskim zaatakuje w pewnych okolicznościach wszystko co uzna za jadalne. Tak więc teorie o jedynie słusznej wielkości, kolorze czy charakterze pracy przynęty boleniowej należy raczej włożyć między bajki! W ostatnich latach dowiedli tego wędkarze w wielu krajach Europy łowiąc tego drapieżnika na przynęty, na które żaden szanujący się łowca boleni nie powinien nawet spojrzeć!

Czerwony – fluo, szczupakowy jerkbait na bolenie? Czemu nie! (fot. Dick Van Hattem)

Ogromna popularność jerkbaitów w Europie zachodniej spowodowała, że na efekty w postaci pięknych boleni złowionych również na te przynęty nie trzeba było długo czekać.  Drapieżniki te łowione są więc tam na jerki od lat i to zarówno na rzekach jak i na wodach stojących. Nie przeszkadza im przy tym ani fantazyjny kolor czy kształt tych przynęt, ani ich pokaźne rozmiary! Kolejny więc raz okazuje się, że warto próbować nietypowych rozwiązań, szczególnie w miejscach o sporej presji wędkarskiej. Każdy wabik, którym da się rzucić daleko i który pracuje ciekawie nawet przy dużej prędkości może przynieść nam życiowy okaz bolenia!

Czy uznalibyśmy taką przynętę za boleniową? (fot Mateusz Kalkowski)

Jeszcze kilka lat temu metody trollingowej nie kojarzono w ogóle z boleniem. Owszem, łowiono te drapieżniki ciągnąc przynęty za łodzią ale były to raczej przypadkowe trofea – ryby, które zaatakowały wobler przeznaczony na szczupaka lub sandacza. Od niedawna jednak miłośnicy połowu tej ryby łowią ją trollingiem celowo i skutecznie. Okazało się, że jest to wręcz jedyna metoda, pozwalająca dobrać się do wielkich drapieżników zamieszkujących jeziora i zbiorniki zaporowe. Owszem – jak wspomniałem wcześniej – na wodzie stojącej nieźle działają przynęty powierzchniowe. Ma to jednak miejsce wyłącznie w okresie intensywnego żerowania boleni w tej warstwie wody. Jeśli jednak aktywności na powierzchni nie widać, należy zdecydowanie zmienić taktykę. Specjalistyczny trolling boleniowy różni się nieco od trollingu dedykowanego innym drapieżnikom.

Jeziorowym boleniom wielkość przynęty specjalnie nie przeszkadza! (fot Jakub Hutňan)

Po pierwsze więc wypuszczamy przynęty za rufę łodzi o wiele dalej niż ma to miejsce w przypadku połowu szczupaków. Odległość 50 a nawet 60 metrów nie będzie tu przesadą. Również prędkość płynięcia łodzi musi być inna – nawet dwa razy większa. Myślę, że można opisać ją wielkością 5 – 8 km/h. Polując trollingiem na bolenie obławiamy szerokie plosa jeziora. Nie musimy więc trzymać się jakiejś konkretnej głębokości gdyż drapieżniki te przebywają tam, gdzie ich ofiary – zwykle o 2 o 5m pod powierzchnią. Tam też, a właściwie nieco powyżej, należy zaprezentować naszą przynętę. Warto też pamiętać, że skuteczność trollingu podnosi sinusoidalna trasa płynięcia łodzi. Dzieje się tak co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze obławiamy nieco większy areał. Po drugie – nie pływamy rybom bezpośrednio nad głowami. Po trzecie w końcu – przynęta porusza się ze zmienną prędkością. Jakich przynęt używamy? Po pierwsze – dużych! 9 a nawet 15cm to nie przesada!

Ogromny boleń złowiony w dużym zbiorniku zaporowym metodą szybkiego trollingu na 12 cm wobler. (fot Mateusz Kalkowski)

Polujemy raczej na okazy a naszym zadaniem jest zwabienie drapieżnika z dużej odległości i skłonienie go do pogoni. Wobler o długości 5 – 8cm, który znakomicie działa w klasycznych „boleniowych” miejscach na rzece, w jeziorowym trollingu się nie sprawdzi. Jeśli już coś złowimy na małą przynętę, to będą to niewielkie ryby.

Na niewielki wobler też złowimy bolenie w trollingu ale będą to raczej małe sztuki!

Czy istnieje więc jakiś „kanon” przynęty lub techniki „boleniowej”? Jakaś rewelacyjna, niezastąpiona recepta na złowienie tego drapieżnika? Jestem pewien, że każdy kto łowi te ryby nieprzypadkowo przyzna, że nie. Tak, jak w przypadku każdej techniki wędkarskiej czy dowolnego gatunku na który polujemy, najważniejsze są obserwacja wody oraz wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń i oczywiście zbieranie informacji z wiarygodnych źródeł. Warto też eksperymentować wykorzystując zdobytą wiedzę. Nic tak nie cieszy jak całkiem nowa ryba złowiona na starą przynętę w całkiem nowej odsłonie!

Piotr Piskorski

 

Udostępnij

Boleń nietypowo Z notatnika praktyka czyli Tips & Tricks Boleń

Data utworzenia

ndz., 30/05/2021 - 06:19

Data modyfikacji

pt., 30/07/2021 - 17:07