Wielkie Jezioro Niewolnicze - szczupakowy raj
Połów szczupaków to moja wielka pasja. Szczególnie jeśli łowisko jest płytkie a woda bardzo czysta. Obserwacja reakcji drapieżników na sztuczne przynęty przynosi mi wtedy co najmniej tyle samo frajdy co samo wędkowanie. Trafiłem ostatnio na miejsce, z którym nie może równać się żadne inne. Zarówno pod względem ilości ryb w ogóle, jak i ilości okazów. Trudno sobie wyobrazić, że gdzieś może być lepiej. To łowisko to -
Great Slave Lake czyli Wielkie Jezioro Niewolnicze
Ogromny zbiornik słodkiej wody - ósmy po względem powierzchni na świecie. Jednocześnie najgłębsze jezioro w Kanadzie z maksymalną głębokością 614 metrów. Ma około 500 km długości oraz maksymalnie 225km szerokości. Zajmuje powierzchnię 28570km². Główne dopływy to rzeki Hay i Slave. Główny odpływ zaś to rz. Mackenzie.
Mapa głównego plosa jeziora Wielkiego Niewolniczego. Czerwoną strzałką zaznaczono położenie wyspy, na której mieszkaliśmy przez tydzień.Jezioro średnio osiem miesięcy w roku pozostaje pod grubą powłoką lodową. Jest to wykorzystywane do dziś do transportu towarów tzw. „lodowymi drogami” (ice roads).
Juże niedaleko cel wyprawy - YellowknifeTereny te należą do bardzo słabo zaludnionych. Na brzegach Great Slave położone jest miasteczko Yellowknife i kilka niewielkich osad. Zdecydowanie większa część brzegów jeziora jest dostępna wyłącznie z powietrza lub z wody. Jedyna droga prowadzi do Yellowknife gdzie mieści się również małe lotnisko. Tam właśnie pod koniec czerwca wylądowaliśmy z grupą przyjaciół.
Ulice Yellowknife - spokój i cisza ...Naszą wędkarską bazą był jednak niewielki kemping wędkarski wybudowany na skalistej wyspie ok 20km od miasta. Składa się on z kilku prostych, drewnianych budynków, których największą zaletą jest to, że nie przeciekają podczas deszczu.
Zakupy i bagaże w łódkach - można ruszać na wyspę!Pierwszym krokiem po dokonaniu niezbędnych zakupów była więc półgodzinna podróż łodziami na „naszą” wyspę. Potem już mogliśmy oddać się w pełni szaleństwu szczupakowemu! Do dyspozycji mieliśmy cztery aluminiowe łodzie z silnikami spalinowymi o mocy 50 – 80 Km. Sprzęt nie pierwszej młodości ale działał.
Nasza siedziba od strony jeziora.Codziennie rano wypływaliśmy więc na poszukiwanie przygody. Na tej szerokości geograficznej widno jest niemal przez całą dobę. W sumie więc można było łowić bez przerwy. Oczywiście nikt tego nie próbował. Wracaliśmy późną nocą obserwując słońce, które zamiast schować się za horyzontem, odbijało się od niego jak wielka, pomarańczowa piłka.
Już koło północy - pora wracać do domu!Po dniu pełnym emocji trzeba było pożywić się i zregenerować siły przed kolejnymi przygodami. Jedynym minusem był brak bieżącej wody. Tego rodzaju niedogodność wywołuje u człowieka cywilizowanego wiele problemów. Już po dwóch dniach radziliśmy sobie jednak z tą niewielką, jak się okazało, dolegliwością znakomicie. Do pomostu, przy którym stały nasze łódki było zaledwie 50m więc właściwie naprawdę uciążliwa była jedynie kąpiel w nie najcieplejszej niestety wodzie!
Brak bierzącej wody okazał się niewielkim problemem.
W trakcie tego krótkiego pobytu udało nam się zwiedzić jedynie kilka najbliższych zatok. Odpływaliśmy na tyle blisko, aby bezpiecznie wrócić w ciągu maksymalnie godziny. Nie dało się pływać szybko. Przepiękne widoki skalistych brzegów porośniętych iglastym lasem, wyspy i rafy na środku jeziora uświadamiały nam jednocześnie jak niebezpieczne jest to miejsce.
Jedna osoba obowiązkowo musiala obserwować obszar przed łodzią.Mapy batymetryczne jeziora nie są dostępne. Ogrom akwenu i wahania poziomu wody spowodowały, że wycofano z obiegu te, które były dostępne jako zbyt mało bezpieczne. Nawigacja w smartfonach pomagała więc jedynie z grubsza wyznaczać trasę do domu i zbytnio nie zbaczać z raz zapisanego szlaku. Pływaliśmy wyłącznie „gęsiego” – jedna łódka za drugą. Konieczne przy tym było ciągłe obserwowanie jeziora przed dziobem łodzi. Chociaż woda była krystalicznie czysta i naprawdę mocno uważaliśmy, nie udało się uniknąć kilku spotkań ze skałami, które wyrastały niespodziewanie z kilkunastometrowej głębiny. Na szczęście kolizje te były niegroźne.
A na obiado - kolację trafiały się wyśmienite steki!W Great Slave Lake żyje kilka gatunków ryb – koregonidy (kilka rodzajów), sandacze (walleye), pstrągi jeziorowe (lake trout), lipienie arktyczne, miętusy i oczywiście -
szczupaki.
Kiedy w początkach czerwca wybucha wiosna, wszystko dzieje się o wiele szybciej i gwałtowniej niż w Europie. Wszystkie szczupaki zamieszkujące ten ogromny zbiornik wyruszają w kierunku brzegów, aby w jednej z tysięcy zatok odbyć tarło dając początek nowemu pokoleniu.
Slider oczywiście też nie zawiódł! Adaś złowił na niego kilka metrówek.Jeśli więc trafi się na odpowiedni okres – kiedy drapieżniki nie opuściły jeszcze okolic tarlisk i zaczynają żerować – zarówno ilość ryb, jak i ich agresywność są niewiarygodne. Nam udało się trafić z terminem idealnie. Ryb było dużo, były odpasione, silne i bardzo aktywne.
Pogoda była zmienna - nie miało to wpływu na żerowanie drapieżników! Tomek z kolejnym kabanem złowionym tym razem na Sweepera 14!W ciągu tych sześciu dni pogoda zmieniła się kilka razy. Było słonecznie, bezwietrznie i gorąco. Było też zimno i deszczowo. Nie miało to znaczenia. Drapieżniki atakowały nasze przynęty tak, jakby nie jadły od miesięcy.
Zatoka, w której złowilismy kilkadziesiąt szczupaków powyżej metra!W ciągu niecałych 6ciu dni udało mi się złowić ponad 300 szczupaków a 25 z nich przekroczyło 100 cm długości. Każdy uczestnik naszej wyprawy połowił znakomicie. Podsumowanie połowów siedmiu wędkarzy dało wynik - blisko 1500 wyjętych ryb! Wśród nich 98 sztuk przekroczyło długość metra! Wierzcie lub nie ale bez większych problemów można było ten wynik znacznie poprawić! Już drugiego dnia stało się jednak jasne, że tutaj nie powinno chodzić o ilość. Szukaliśmy więc okazów. Nie było to zresztą bardzo trudne. Nieprawdopodobne ilości drapieżników zgrupowane były na niewielkich obszarach o powtarzalnej i łatwej do rozszyfrowania charakterystyce. Wydawało się, że długie, rozczłonkowane zatoki pełne skalistych wysp i kanałów, o dnie porośniętym bogatą roślinnością dosłownie wypełnione są tymi drapieżnikami!
Jarek z okazem o długości 121cm - największym złowionym przez członków naszej grupy.W Europie krążą legendy o przypadkach gdy wędkarz miał kilka brań szczupaka rzut po rzucie. A co powiecie na pięćdziesiąt takich brań?! Oczywiście z takich miejsc raczej wypływaliśmy szybko gdyż trudno było się spodziewać tam większej sztuki. Były jednak i takie zatoki, gdzie brały głównie okazy.
Sweeper na tym wyjeździe wielokrotnie potwierdził swoją skuteczność!Wielokrotnie kilku wędkarzy walczyło w jednym momencie z ponadmetrowymi rybami! Sam w ciągu 15 minut wyjąłem ryby 104, 106 i 109cm. W jednej, niepozornej kępie trawy, zanotowaliśmy brania trzech szczupaków ponad 120cm! Niestety tylko jeden hol zakończył się fotką. Ciągle nie chce mi się wierzyć, że to wszystko nie było snem.
Jacek z kolejną metrówką.Aby skutecznie łowić szczupaki na Great Slave należało zapomnieć niemal o wszystkim, czego nauczyliśmy się do tej pory. Taktyka była prosta. W interesujące miejsce wpływało się na silniku obserwując dno przed łodzią. Zaczynaliśmy rzucać dopiero po zaobserwowaniu kilku dużych ryb! Zapytacie czy się nie płoszyły? Oczywiście – niektóre nawet energicznie uciekały łodzi. Jeśli jednak miałeś wędzisko gotowe do rzutu wystarczało zwykle posłać za takim uciekinierem przynętę i … atakował ją z impetem! Nawet nie pamiętam ile sztuk złowiłem „na wizję”. Łowiliśmy właściwie wyłącznie na płyciznach.
Marcin też nie próżnował!Rzadko głębokość łowiska przekraczała 2m. Na dodatek dno porastał często gęsty kobierzec roślinności. Najskuteczniejsze okazały się więc przynęty pływające, nurkujące bardzo płytko a szczególnie powierzchniowe. Sprawdziły się więc zarówno niewielki popper jak i szesnastocentymetrowa imitacja szczupaka z małym sterem. Statystyki wykazały jednak, że najwięcej dużych ryb skusiło się na powierzchniowego crankbaita Salmo Fatso Crank.
Fatso 10 Crank bez wątpienia złowił najwięcej ryb.Nawet ściągany bardzo szybko po powierzchni zwabiał on drapieżniki z odległości kilku metrów. Największe ryby wyprawy – 120 i 121cm złowili Tomek i Jarek na Fatso 10 Crank i Slider 10F. Moja największa ryba – 119cm, wzięła na jerkbaita Jack 18.
Mój największy okaz złowiony na Jacka 18FMiałem rybę o długości dobrze ponad 120cm ale niestety straciłem ją po krótkim holu. Nie była ona jednak w ogóle zapięta na kotwicy. Mimo, że szczupak wchłonął Fatso Cranka praktycznie do przełyku, nie udało się go zaciąć! Spytacie dlaczego? Otóż z przełyku wystawał mu ogon wielkiego miętusa. Obie kotwice Fatso wbiły się właśnie w ten ogon zamiast w szczękę drapieżnika! W trakcie walki wydarłem mu więc tego miętusa z żołądka a szczupak odpłynął! Nie wierzycie? Wszystko nagrałem przy pomocy GoPro a film jest dostępny na You Tube!
Resztki miętusa, które wydarłem wielkiemu szczupakowi z gardła!Proszę zerknąć -
https://www.youtube.com/watch?v=-ue1xU1A-S8&t=3s
Najpiękniejsze były właśnie takie brania „na wizji”, które śniły się nam jeszcze długo po powrocie do domu. Widok wielkiej jak wiadro paszczy pochłaniającej przynętę niedaleko od łodzi jest niezapomniany!
Codziennie każdy miał kilka takich niesamowitych przygód. Niespełna dziesięcioletni Wojtuś, oprócz tego, że okazał się świetnym kompanem wędkarskim, doskonale opanował również sztukę posługiwania się Popperem. Jednego dnia złowił na niego 34 szczupaki z czego dwa przekroczyły metr długości!
Wojtuś tylko na początku potrzebował instrukcji obsługi poppera ... ... potem juże sam kosił mertówki jak zawodowiec! Do popperowych okazów Wojtek dołożył kabana złowionego na Salmo Bass Buga! Jedyny lake trout złowiony na wobbler Salmo Whacky 15Patrząc na mapę jeziora wiszącą na ścianie pokoju jadalnego próbowaliśmy sobie wyobrazić jakie to okazy zamieszkują kolejne zatoki położone 50, 100 czy 200km km dalej! A co z niezliczoną ilością górek i wysp … To, że nikt tam nie łowił być może NIGDY było trudne do wyobrażenia! Cóż – dobrze mieć marzenia a jeszcze lepiej je realizować! W przyszłym roku planujemy sprawdzić kolejną zatokę Great Slave. Trzymajcie kciuki!
Na koniec wspólne zdjęcie. Dobre towarzystwo na takim wujeździe jest czasem ważniejsze od ryb!
Piotr Piskorski